Praca dietetyka wielu osobom kojarzy się dość jednoznacznie: pani (bo jest to profesja mocno sfeminizowana) siedząca w gabinecie przyjmuje pacjentów i rozpisuje dla nich diety. Sama myślałam w ten sposób o tym zawodzie, zarówno przed podjęciem studiów, jak i przez pewien czas w trakcie ich trwania. Jednak bardzo szybko zauważyłam, że tych możliwości jest zdecydowanie więcej i tzw. praca z pacjentem „jeden na jeden” nie musi być jedyną ścieżką mojego rozwoju. Tak zrodził się pomysł Edukacji Dietetycznej, ale zanim o tym…
Jak to się zaczęło, czyli Edukacja Dietetyczna z przeszłości
Byłam dzieckiem o szczególnych potrzebach edukacyjnych. Wyzwaniem dla systemu szkolnictwa jest nie tylko uczeń, który z różnych przyczyn ma trudności w realizacji materiału, ale także ten, który bardzo dobrze sobie z nim radzi, szybko wykonuje różne zadania, no i niestety – może zacząć się nudzić.
Bardzo nie lubiłam się nudzić. Teraz, po latach, już jako pedagożka, śmiać mi się chce z tego, jaka – ja, konkretnie – musiałam być UPIERDLIWA. Moja nauczycielka ciągle obserwowała kołyszącą się niczym chorągiewka na wietrze rękę, która usilnie próbowała zgłosić, że już skończyłam. Często towarzyszył temu komunikat słowny – no niech wszyscy usłyszą, że JA JUŻ SKOŃCZYŁAM.
Takie dziecko bardzo łatwo zgasić i już na początkowym etapie edukacyjnym pogrzebać ten zapał i ciekawość. Nie twierdzę, że równie silny entuzjazm pozostał u mnie przez cały etap tzw. formalnego kształcenia, jednak miałam ogromne szczęście trafić na mądrą nauczycielkę edukacji wczesnoszkolnej.
Jak sobie ze mną poradziła? Otóż, na te wszystkie „ja już skończyłam”, „mogę kolejne zadanie?” znalazła fenomenalny sposób. Odwróciła role. Wskazywała, bym w takim przypadku poszła pomóc koledze X czy koleżance Y i wytłumaczyła mu/jej zadanie. Ludzie! Przecież wtedy byłam równie ważna jak Pani!
Nie dosyć, że dzięki temu cała klasa nie musiała słuchać jęku, że „ja już”, to na dodatek mogłam komuś pomóc. Co więcej, czasem pozwalało to na lekkie utarcie mi nosa. Szybko nie znaczy dobrze – weryfikacja z pracą drugiej osoby pozwalała odkryć moje ewentualne błędy w zadaniu.
Gdzieś zatarło się to w mojej pamięci, ale gdy zaczęłam odczuwać ciągoty w kierunku edukowania innych, przypomniałam sobie, z czego to wynika. Ta Agnieszka z przeszłości czuła, że robi coś naprawdę ważnego. Widziała także efekt – w postaci rozwiązanego zadania kolegi (nie, nie podawałam wyników, tłumaczyłam).
Edukacja żywieniowa jako droga do samodzielności pacjenta
„Dawanie wędki zamiast ryby” – motto, które przyświeca mojej pracy, odnosi się właśnie do budowania niezależności pacjenta. Dawania mu takich narzędzi czy informacji, które pozwolą mu poruszać się w gąszczu niuansów dietetycznych i wybierać to, co jest dla niego najlepsze.
Taka edukacja dietetyczna może mieć różne formy: pogadanka w gabinecie podczas wizyty kontrolnej, warsztaty żywieniowe zorganizowane dla szkół czy firm, podczas których w teorii i praktyce uczymy się komponować swój jadłospis. To również wykłady dietetyczne dostarczające podstawowych informacji, które warto, aby usłyszał prawie każdy z nas.
Tylko czy jeden wykład żywieniowy lub warsztat dietetyczny poskutkuje zmianą nawyków? Jestem realistką – i tak, i nie. Nie każdy, kto na takie spotkanie trafi, może mieć w ogóle chęć i czuć potrzebę wprowadzania zmian. Taka osoba jest wówczas na etapie prekontemplacji. Mogę klaskać uszami i robić sztuczki akrobatyczne, mogę zaskoczyć porywającym wręcz wykładem, ale sama nie przekonam kogoś do zmiany i podjęcia zachowań prowadzących do uzyskania trwałych efektów, jeśli sam tego nie zechce.
Wśród moich słuchaczy mogą znaleźć się jednak tacy, którzy są na etapie kontemplacji. Chcą coś zmieniać, już mają świadomość istnienia problemu, ale potrzebują dodatkowych informacji, narzędzi, wsparcia. Potrzebują właściwie zadanych pytań, które skłonią do poszukania rozwiązań. Często mogą je uzyskać w trakcie dobrze poprowadzonej edukacji żywieniowej. Uzyskane informacje ułatwią im także proces przygotowania do wprowadzania zmian. Oczywiście bez dalszych kroków się nie obędzie, ale choćby jedna osoba siedząca na sali (lub przed własnym komputerem) zakończyła uczestnictwo w wykładzie dietetycznym z poczuciem, że w głowie pojawił się pewien „klik”, to mój cel został osiągnięty.
Co dają mi działania edukacyjne i dlaczego to robię?
Jeśli nie jesteś tą osobą, która żyje w idealnym świecie, to – tak jak ja – masz w swojej pracy takie zadania, których nie lubisz robić i takie, które Ci odpowiadają. Pierwsza odpowiedź jest zatem bardzo banalna – ja po prostu to lubię! Przez lata śpiewałam – scena została, choć wykonawca pojawia się na niej już w innej roli.
Druga odpowiedź jest związana z rozwojem. Samo przygotowanie warsztatów dietetycznych czy wykładów to proces planowania, wymyślania, weryfikowania koncepcji, zmieniania. Zdarza mi się przy tym porządnie napocić. Wchodząc w warstwę merytoryczną, nie korzystam wyłącznie z informacji, które „po prostu wiem”. Dorzucam kolejne konteksty, szukam nowych danych czy badań, jeśli takowe się pojawiły. One potem służą mi również do opracowywania specjalistycznych artykułów dietetycznych. To dla mnie bardzo efektywny sposób uczenia się. Przeczytane dane muszę jeszcze przetworzyć, a na koniec zaprezentować je w odpowiednim języku czy stylu dostosowanym do czytelnika.
Wybrałam niestandardowy sposób działania jako dietetyk. Wynika on jednak z wielu moich doświadczeń, które zdobywałam już na początku studiów. Nie wszystkie pozwalały uzyskać odpowiedź na pytanie „co chcę robić”. Wiele jednak pokazywało, czego na pewno robić nie chcę. Edukowałam, edukuję i będę edukować dopóty, dopóki będę widziała w tym sens, a publiczność nie będzie rzucała we mnie pomidorami. Choć z perspektywy wykonywanego zawodu mogę to równie dobrze uznać za wyraz sympatii i troski o wystarczające spożycie warzyw. 😉